Nowe chatboty są w stanie “wskrzeszać” cyfrowo zmarłych

Microsoft ma patent na cyfrowe „zmartwychwstanie”. W 2017 roku opatentował algorytm dla chatbota, który – gdyby go zbudować – byłby w stanie „cyfrowo przywracałby do życia zmarłą osobę”.
Nowe chatboty są w stanie “wskrzeszać” cyfrowo zmarłych

Algorytm kierujący sztuczną inteligencją zdolną do (maszynowego) uczenia się mógłby zapewnić bliskim zmarłej osoby wrażenie, że rozmawiają z utraconym członkiem rodziny czy przyjacielem. Według wpisu z amerykańskiego urzędu patentowego bot korzystałby z obrazów, zapisów dźwiękowych, wpisów z mediów społecznościowych oraz maili.

Microsoft dopuszcza możliwość, że uczyć go mógłby ciężko chory człowiek planujący zostawić po sobie cyfrowego „ducha”, albo ktoś do celów komercyjnych budując bota np. postaci historycznej. Idea cyfrowego wskrzeszania nie jest nowa. Stanowi m.in. treść odcinka „Be Right Back” serialu Black Mirror. Tam główna bohaterka ze śladów pozostawionych w sieci przez zmarłego ukochanego tworzy najpierw chatbota, by potem stworzyć na jego podstawie zalążek osobowości w ciele robota.

Jak zauważają autorzy wpisu na temat kontrowersyjnego patentu w serwisie The Conversation, brytyjscy prawnicy zajmujący się mediami i technologiami cyfrowymi, „przedstawiciele Microsoftu sami przyznali, że koncepcja +takiego chatbota+ też ich niepokoi i nie mają planów jego tworzenia”. Już 6 lat temu AI przeszedł Test Turinga, czyli oszukał człowieka, że ów ma do czynienia z drugim człowiekiem a nie maszyną. Gdy więc technologia jest dostępna, podobnie bogactwo danych osobowych jakie ludzie zostawiają w sieci, bariera etyczna wydaje się najmniejszą przeszkodą.

Edina Harbinja wykładająca prawo mediów na Aston University i prof. Lilian Edwards z Newcastle Law School na uczelni w Newcastle zwracają uwagę na zasadniczy problem dotyczący „cyfrowego zmartwychwstania”: nie ma przepisów, które by tego zabroniły.
Prawo do prywatności po śmierci to coś absolutnie płynnego. W obecnym stanie prawa nie ma możliwości, by ktoś za życia zdecydował, że nie chce by po śmierci tworzono bota na jego obraz i podobieństwo. Luki w prawie bardzo chętnie wykorzystuje się w odniesieniu do innych sfer życia, czemu więc nie śmierci.

Microsoft nie jest jedyną firmą zainteresowaną cyfrową rezurekcją. Eternime tworzy algorytmy AI na życzenie klientów szykujących się na odejście z tego świata. Zbudowała już chatbota zasysającego z sieci wszelkie możliwe informacje, łącznie z danymi o geolokacji, aktywności fizycznej, zdjęciami i wszystkim, co wie o nas Facebook. Na tej podstawie buduje interaktywnego avatara aktywowanego po śmierci klienta. Możliwość „ożywienia” zmarłego członka rodziny jest więc za rogiem.

 W przypadku Wielkiej Brytanii, o której piszą autorzy tekstu w The Conversation, „prawo jest niespójne” w odniesieniu do sposobu traktowania cyfrowych danych pozostawionych przez zmarłego (dla jasności, piszemy tu naszych śladach w sieci a nie o dobrach cyfrowych jak wirtualna waluta/kupione treści etc. stanowiące problematykę cyfrowego prawa spadkowego). W Unii Europejskiej prawo chroni tylko dane żywych. Pozostawia to więc miejsce rządom państw członkowskich na samostanowienie w kwestii cyfrowych danych pozostawionych przez zmarłych. Estonia, Francja, Włochy czy Łotwa mają już odpowiednie przepisy.

 

Paweł Szulewski w wydanym przez Uniwersytet Wrocławski opracowaniu „Non omnis moriar. Osobiste i majątkowe aspekty śmierci człowieka” w rozdziale „Śmierć 2.0 – problematyka dóbr cyfrowych post mortem” pisał jeszcze w 2015 roku, że zgodna z ówczesnym stanem prawnym ochrona danych osobowych po śmierci nie jest wystarczająca”. – Obejmuje jedynie osoby naturalne, a zatem wygasa w momencie śmierci użytkownika. W związku z powyższym dobra cyfrowe zawierające dane osobowe nie będę podlegały żadnej dodatkowej ochronie, a zatem mogą być swobodnie przetwarzane i w konsekwencji przenoszone bądź dziedziczone – napisał.

W 2018 roku serwis Nowe Media zebrał na temat cyfrowego dziedziczenia poglądy polskich prawników zajmujących się „nowymi mediami”. – W grę wchodzą dwie możliwości – albo istniejące obecnie w prawie spadkowym zasady ogólne, albo wskazanie przez daną osobę za życia, posiadacza konta, czy ktoś inny po śmierci ma mieć do niego dostęp. To drugie rozwiązanie krzyżuje się oczywiście z ewentualnymi postanowieniami regulaminu danego portalu społecznościowego. W sytuacji, gdy ten nie dopuszcza takiej możliwości i tak pozostaje nam powrót do zasad ogólnych i próba uzyskania np. drogą sądową odpowiedniego orzeczenia – pisał w 2018 roku mec. Paweł Litwiński, wówczas partner w kancelarii Barta Litwiński.

– Jeżeli chodzi o dziedziczenie na zasadach ogólnych, to w przypadku kont osobistych na portalach społecznościowych (w przeciwieństwie ewentualnie do kont firmowych), nie ma takiej możliwości, ze względu, że abstrahując, od praw i obowiązków z umów, zawartość konta prywatnych jest ściśle związane z daną osobą i nie ma charakteru majątkowego – Nowe Media przywołują opinię adwokat Katarzyny Kloc.

Ciekawą opinię wyraża Anna Wszołek z Wydziału Prawa i Administracji Uniwersytetu Jagiellońskiego. Ekspertka przekonuje, że sprawę dóbr cyfrowych postawiono nieco na głowie. – Zamiast określić naturę praw i na tej podstawie określić, czy podlegają one dziedziczeniu, niejako założono a priori, iż powinno się je dziedziczyć, ponieważ mogą przedstawiać one ekwiwalent pieniężny, zatem trzeba wykazać ich majątkowość – tłumaczy w serwisie prawo.pl.

Wszołek twierdzi tymczasem, że „nie można traktować dóbr cyfrowych jako jednej kategorii”. Każde dobro należałoby badać z osobna. Jej zdaniem różnicę pomiędzy dobrami „dobrze widać porównując Facebook i Instagram, który przede wszystkim służy do tworzenia swojego wizerunku”. Pies pogrzebany, że tak to ujmę, właśnie w podejściu serwisów, na których trzymamy dane. Kontrolują je prywatne firmy na podstawie przepisów, pod którymi – w większości – bez wcześniejszego czytania podpisujemy się tworząc konto. A jak zauważają wspomniane brytyjskie ekspertki, te przepisy ostro ograniczają możliwości dostępu do danych zmarłego użytkownika.

Gdy w 2005 roku Yahoo! odmówił rodzinie zabitego w Iraku amerykańskiego żołnierza dostępu do jego konta pocztowego, sąd nakazał przekazanie fizycznej kopii skrzynki z listami na nośniku, ustanawiając tym samym prawny precedens.  Inicjatywy jak Inactive Account Manager oferowany przez Google czy Legacy Contact udostępniany przez Facebooka próbują klarować los naszych danych po śmierci. Pozwalają one użytkownikom jeszcze za życia zdecydować co będzie działo się z ich kontami w wypadku śmierci. To są jednak regulaminy wewnętrzne wybranych serwisów które nie zastąpią powszechnego prawa.

Ciekawą propozycją jest pójście drogą dawstwa organów. Jeżeli za życia nie stwierdzimy wprost, że całe nasze ciało ma trafić „do ziemi”, to lekarze mają prawo pobierania organów. Opcja „opt out” mogłaby skutecznie rozwiązać kwestię przynależności naszych prywatnych danych post mortem.  Z jednej strony zachowany jest szacunek dla zmarłego i woli jego spadkobierców, z drugiej dopuszcza się możliwość przekazania do powszechnego użytku tego, co napisaliśmy, powiedzieliśmy czy sfotografowaliśmy za życia. Być może czeka nas przyszłość, w której rodzina będzie musiała decydować: płacić za cyfrową rezurekcję, czy pozwolić na zapomnienie.