Kobiety do algorytmów! Jak polskie informatyczki zbudowały branżę IT w PRL

Rozwój branży IT i upowszechnienie się komputerów w naszym kraju zawdzięczamy mężczyznom? Nic podobnego. Od lat 50. XX w. do końca PRL polska informatyka to był – jak mówią ówczesne programistki – babiniec.
Kobiety do algorytmów! Jak polskie informatyczki zbudowały branżę IT w PRL

Czy ktoś poza hobbystami kojarzy dzisiaj nazwy Odra albo Elwro Junior? To mało prawdopodobne, tymczasem te pierwsze konstruowane w Polsce komputery w poprzednim wieku uchodziły za najlepsze w regionie. Podobną reputacją cieszyli się nasi specjaliści – oraz specjalistki.

Choć nikt nie policzył, ile wśród polskich pionierów informatyki było kobiet, emerytowana programistka z wrocławskich zakładów ELWRO Lidia Zajchowska mówi o swoim fachu: „To był babski zawód”. Zaś Elżbieta Płóciennik, która pod koniec lat 70. emigrowała do Francji i musiała znaleźć kogoś za siebie na stanowisko programistki w Warszawie, pomyślała: „Nie wezmę żadnej kobiety, trzeba w końcu dać szansę jakiemuś facetowi!”.  

Jak PRL chciała dogonić Amerykę w dziedzinie komputeryzacji

W 1943 r. na Uniwersytecie Pensylwanii w USA zbudowano pierwsze urządzenie uważane za komputer. ENIAC zajmował 140 metrów kw. powierzchni, nie miał pamięci operacyjnej, a programowało się go, wkładając wtyki na końcówkach kabli w odpowiednie otwory. Miał służyć wojsku do obliczeń balistycznych. Wykonywał 5 tys. dodawań lub odejmowań na sekundę.

Technologia zza Atlantyku zafascynowała inżynierów i matematyków z całego świata. W 1949 r. pracę nad własnym komputerem rozpoczął w Warszawie przy Polskiej Akademii Nauk zespół naukowy Grupa Aparatów Matematycznych (potem przekształcony w Zakład Aparatów Matematycznych, a następnie w Instytut Maszyn Matematycznych). Inżynierowie stworzyli kilka maszyn liczących. Pierwszą w pełni działającą był XYZ w 1957 r.

Wykonywał średnio tysiąc dodawań na sekundę i miał typową dla wczesnych komputerów pamięć rtęciową. „Pojedyncze bity informacji zamieniane były w fale dźwiękowe poruszające się w wypełnionych rtęcią rurach, a na drugim końcu rur były przekształcane z powrotem w sygnał elektryczny, przetwarzane, a następnie puszczane ponownie przez rtęć. (… ) W pojedynczej rurze można było upakować nawet 1024 bity” – opisywał Stanisław Janikowski w artykule „Pamięć rtęciowa, czyli jak zapamiętywały komputery, nim zjawił się RAM”.  

10-letnia Elżbieta Płóciennik żyła wtedy na wsi pod Warszawą i nie miała pojęcia, że w Polsce powstawał pierwszy komputer. Ale technika od małego była jej bliska: ojciec, elektronik, miał w domu warsztat. „Na stole w kuchni stał oscyloskop. Jak nie chciałam jeść, to tata mnie brał na kolana, stawiał przede mną talerze i pokazywał, jak działa”– wspomina Elżbieta. W ramach zabawy dostała któregoś dnia oporniki, kondensatory, kartkę ze schematem i polecenie: „Złóż radio”. Udało jej się.

Pierwsze Polki w informatyce pracowały w latach 60. XX wieku

Zbudowany od zera i bez dostępu do amerykańskiej dokumentacji polski komputer potrzebował języka programowania. Grupa matematyków zaczęła pracować nad autokodem SAKO (System Automatycznego Kodowania Operacji), w którym formułowane były polecenia dla maszyny, i makroasemblerem SAS – który „przekładał” je na zrozumiały dla niej język. Grupa zaczęła się rozrastać.

Do ekipy SAKO ściągnięto absolwentkę matematyki na UW Jowitę Koncewicz. To prawdopodobnie ona, jako pierwsza kobieta w Polsce, zajmowała się programowaniem. Wkrótce dołączyła do niej Maria Łącka. A gdy w 1962 r. stworzono nową grupę zajmującą się m.in. dostosowaniem zagranicznych języków programowania ALGOL i COBOL do możliwości polskich maszyn, znalazły się w niej Ewa Zaborowska, Krystyna Niemiec i Zofia Galster.

„Jak się pisało programy, to się przychodziło do pracy w różnych godzinach dnia i nocy. Zamawiało się dostęp do komputera na pół godziny, żeby »puścić« program” – opowiada Ewa, dziś Kardymowicz.

Komputery jako cuda techniki budziły ciekawość. Najpierw głównie wojskowych; w Instytucie Maszyn Matematycznych mówiono nawet o „efekcie generalskim”: zawsze, gdy przychodził jakiś generał, w maszynie coś się psuło. Zresztą ówczesne programowanie nie było wdzięcznym zajęciem. Od „puszczenia” programu do uzyskania wyniku mijało co najmniej pół godziny, w dodatku wystarczyło zahaczyć o jeden z licznych wiszących kabli, żeby doszło do awarii.

Jednak informatycy nie narzekali. „Przy maszynie” prowadzili nocne rozmowy, powstawały przyjaźnie i miłości (Zofia Okrasińska poznała tak przyszłego męża). Ten tryb pracy pozwalał też na popularny dziś, a wówczas nieznany szerzej, home working. Krystyna Niemiec, po mężu Pomaska, na urlopie macierzyńskim pisała w domu programy na kartkach, a potem jechała z dzieckiem na spacer, w czasie którego „puszczała” je na maszynie.

Tymczasem Elżbieta Płóciennik szykowała się do nauki w liceum. Była świetna z matematyki i… potwornie nieśmiała. Paraliżowało ją odpowiadanie przy tablicy. Ukochana profesorka, którą Płóciennik do dziś wspomina, dawała jej czas i zachęcała: „Elu, przecież ty to wiesz”.

Na rynek komputerów wchodzi firma Elwro z Wrocławia

Tymczasem w 1959 r. powstały Wrocławskie Zakłady Elektroniczne Elwro. Miały produkować urządzenia pomiarowe, ale wkrótce zaczęły wytwarzać komputery. Najpierw UMC1, zaprojektowany na Politechnice Warszawskiej przez zespół, do którego przeniosła się z IMM wspomniana Maria Łącka. Łącka brała udział we wdrażaniu UMC1 do produkcji we Wrocławiu, m.in. razem z wybitną programistką Teresą Pajkowską.

W 1960 r. w Elwro powstała Odra 1001. Maszyna wyposażona w bębnową pamięć operacyjną wykonywała tylko 200 dodawań na sekundę i okazała się zbyt zawodna, żeby wdrożyć ją do seryjnej produkcji. Podobnie było z jej następczynią Odrą 1002. Inżynierów zadowolił dopiero kolejny komputer z tej rodziny, 1003. W latach 1963–1965 Elwro wyprodukowało go w 42 egzemplarzach.

W tym czasie Płóciennik odblokowała się na tyle, że wybrała studia matematyczne na UW i przekonała się, że jej zamiłowanie do przedmiotów ścisłych to więcej niż zwykła smykałka. „Podczas przygotowań do egzaminów na koniec czwartego roku, których wyniki decydowały o wyborze specjalizacji, znalazłam kontrprzykład dla pewnej teorii matematycznej. Należało ją zastosować w zadaniu. Znałam kompletny ciąg teorii, których należało użyć, tylko jedna z nich moje odkrycie obalała. I to mnie powstrzymało! Bo jak taka zwykła dziewczyna mogła znaleźć kontrprzykład na taką mądrą teorię?” – wspomina.

Do braku pewności siebie mogła dochodzić jeszcze inna niepewność – wynikająca z ówczesnej sytuacji politycznej. Programistki z wrocławskich zakładów władze chętnie anonsowały w pochodach pierwszomajowych jako „Dumę Wrocławia, piękne dziewczyny z Elwro”. Lecz jednocześnie utrudniały im życie, gdy te narażały się wszechwładnym decydentom lub bezpiece.

Represje polityczne zniszczyły polski przemysł informatyczny

Kiedy Wrocław produkował Odry, w Warszawie zdumienie budziły projekty genialnego konstruktora Jacka Karpińskiego. Jego ukończony w 1973 r. minikomputer (odpowiednik dzisiejszego peceta) K-202 wykonywał milion operacji zmiennoprzecinkowych na sekundę – pod względem tempa pracy dorównywały mu tylko Super-Nova z USA oraz CTL Modular One z Wielkiej Brytanii. Niestety, Karpiński popadł w niełaskę (od lat był prześladowany m.in. za akowską przeszłość) i został odsunięty od projektu udoskonalonej wersji K-202. Polityka wciąż mieszała się do nauki i technologii.

W tym samym czasie Elżbieta Płóciennik rozpoczęła już swoją karierę. Najpierw pracowała jako programistka w firmie Era. Zajmowała się tam programowaniem oraz analizą porównawczą oprogramowania dostępnego na różnych modelach komputerów. W praktyce polegało to na testowaniu możliwości sprzętu polskiego i zagranicznego. Później znalazła zatrudnienie także w Instytucie Maszyn Matematycznych przy Polskiej Akademii Nauk, gdzie była programistką w języku COBOL.

Mogła marzyć o objęciu w przyszłości kierowniczego stanowiska, miała tego przykłady. Na przykład na czele zespołu, który skonstruował Merę 400, stanęła jedna z wychowanek Karpińskiego Elżbieta Jezierska-Ziemkiewicz. Lecz ją też dosięgła polityka.

W pierwszych dniach strajków na Wybrzeżu 1980 r. koledzy Jezierskiej z Politechniki Gdańskiej połączyli się teleksem z jej komputerem i przesłali do Warszawy informacje o proteście oraz treść 21 postulatów. Ten i inne przykłady „niesubordynacji” Jezierskiej doprowadziły do jej aresztowania w dniu wybuchu stanu wojennego, a później internowania. Dziś główna konstruktorka Mery 400 mieszka we Francji.

Z tym krajem związała także swoją przyszłość Płóciennik. Pod koniec lat 70. w czasie wyjazdu zarobkowego na winobranie do Francji poznała późniejszego męża.

Okazało się, że chociaż nad Wisłą pracuje wiele infomatyczek, to PRL zostaje już w tyle technologicznego wyścigu. Projekty realizowane w Polsce były dużo mniej zaawansowane niż na Zachodzie. U nas udoskonalano komputery, których głównym zadaniem było nadal wykonywać obliczenia dla przemysłu. We Francji zaś myślano już np. o nowych sposobach przesyłania danych.

Kiedy Płóciennik wyjechała do kraju męża, rozwinęła tam skrzydła, na co nie miałaby szansy w podupadającej PRL-owskiej gospodarce. Stworzyła pierwsze protokoły do przesyłu danych w wielkich firmach, m.in. bankowych. Były to zaczątki technologii, której dzisiaj zawdzięczamy swobodne korzystanie z internetu.

Branża informatyczna jest dziś nastawiona na mężczyzn

Dla Elżbiety Cochard Płóciennik, po doświadczeniach polskiego „babińca”, zdominowany przez mężczyzn, francuski rynek IT był wyzwaniem. Jednak udowodniła swoją wartość. Ze względu na nowatorskie pomysły i tempo pracy Cochard nazywano „Elą-Bestią”. Z czasem ona sama jednak miała dosyć pracy dla wielkich koncernów. Denerwował ją ich konserwatyzm.

Kiedy zgłaszała swoje pomysły (np. dotyczące… rozwoju telefonii komórkowej), często słyszała: „To tylko gadżety, to nie ma przyszłości”. W wieku 50 lat stworzyła więc własną firmę Otonet. Nie zwalnia tempa: właśnie realizuje projekt dla jednego z gigantów IT. „Mam nadzieję, że znajdę młodych, którym będę mogła przekazać wiedzę. Odejść na emeryturę z takim doświadczeniem byłoby szkoda” – mówi ponadsiedemdziesięcioletnia businesswoman.

Czy ona i jej koleżanki doczekały się następczyń? Poczynając od lat 80. liczba kobiet pracujących w IT nagle zaczęła się kurczyć. Po pierwsze dlatego, że na rynek weszły pecety, reklamowane jako narzędzia rozrywki. To gry w największym stopniu przyczyniły się do tego, że ludzie zapragnęli kupić sobie maszyny kojarzone do tej pory z biurami i fabrykami.

A że więcej czasu po pracy mieli mężczyźni, to do nich adresowane były pierwsze gry: bitwy czołgów, wyścigi samochodowe itp. Po drugie uwagę świata skupiła na sobie Dolina Krzemowa jako centrum innowacji. Symbolem tamtejszej kultury pracy stał się genialny nerd-okularnik, stroniący od ludzi – obowiązkowo mężczyzna, tuż po studiach albo młodszy.

Jak opisuje w swojej książce „Brotopia” dziennikarka technologiczna Emily Chang, z myślą o takich kandydatach zaczęto w Dolinie Krzemowej konstruować… testy rekrutacyjne! Na ogół nie przechodziły ich kobiety – nie dlatego, że nie miały odpowiednich umiejętności. Po prostu dziewczynki wychowuje się raczej na kontaktowe i pomocne, a te cechy nijak nie pasują do stereotypowego nerda.

W Polsce tymczasem przemysł komputerowy upadł, wyparty przez tańszą i lepszą zachodnią konkurencję. Od lat 90. nie było też już klimatu dla promowania obecności kobiet w nowych technologiach. Dziś kobiece społeczności w IT (m.in. Geek Girls Carrots, które zaczęły działać w Polsce, a dziś mają oddziały na całym świecie) nadrabiają te zaległości. Także wiele dużych firm ma swoje programy mentoringowe dla kobiet i organizuje spotkania, na których promują się jako miejsce pracy przyjazne paniom.

Problem polega jednak na tym, że często niewiele mają do zaoferowania informatyczkom, np. jeśli chodzi o możliwość pogodzenia pracy w nietypowych godzinach z życiem rodzinnym. Wielkie firmy IT słyną z udogodnień dla pracowników, ale rzadko są to przedszkola, choć takimi rozwiązaniami chwali się kilka warszawskich biurowców i Wrocławski Park Technologiczny. W branży normą też jest zatrudnienie w formie jednoosobowej działalności, co też nie sprzyja poczuciu bezpieczeństwa pracowniczek myślących np. o macierzyństwie. Na poziomie deklaracji i chęci jest więc już lepiej, odsetek studentek na studiach okołoinformatycznych sukcesywnie rośnie, ale w praktyce IT wciąż wygląda na „klub chłopców”.