Jak wyglądało życie kobiet w średniowieczu? Mroczna strona minionych wieków

Z Karolem Ossowskim, historykiem, autorem książki “Jak przetrwać… Kobiety w dawnej Polsce” rozmawia Łukasz Czarnecki
Jak wyglądało życie kobiet w średniowieczu? Mroczna strona minionych wieków

Średniowiecze to bardzo długi okres, w którym wiele zachodziło zmian. Umówmy się więc na początku naszego wywiadu, że rozmawiać będziemy o okresie pomiędzy XIV a XV. A zatem, jeśli spojrzymy na Polskę czasów Kazimierza Wielkiego, to jaki był obowiązujący wtedy ideał kobiecości?

Ówcześnie za ideał uznawano ko­bietę pokorną, skromną, żyjącą w rodzinie, zależną od męża oraz zacho­wującą czystość do zamążpójścia. Największą hańbą nie tylko dla dziew­czyny, ale i całej rodziny była utrata dziewictwa przed ślubem. Uważano, że młoda kobieta „tak do młodzieńca się ma, jako żelazo do magneta”. Ponadto, „jeśli chłop będzie do tego chytry, dowcipny, łacnie uwiedzie niestałego i mdłego baczenia dziewkę”, a ta jest prędka do miłości oraz naiwna. Kobiety dzięki wychowaniu miały być także wstydliwe, posłuszne, pracowite, oraz powinny się na­uczyć, by przy mężu „milczące były”. Ponadto dziewczętom zalecano częste głodówki, lekkie i proste posiłki i picie samej wody. Sen należało ogra­niczać do minimum, a łóżko powinno być pozbawione wszelkich ozdób i wygód. Wierzono, że wszelkie przyjemności ciała stanowią zagrożenie dla czystości ducha, a przecież dziewczęta powinny cały czas zachowy­wać czystość zarówno ciała, jak i ducha.

A co do powiedzenia na temat kobiet i ich natury miał Kościół? Wszak wedle Biblii to właśnie żona Adama – Ewa ściągnęła na ludzkość wszystkie nieszczęścia, jakie po dziś dzień nas trapią. Podejrzewam, że mający z tyłu głowy ten archetyp duchowni raczej nie głaskali średniowiecznych niewiast po głowach.

Bynajmniej. Jeden ze średniowiecznych myślicieli Win­centy z Beauvais twierdził, że kobiety powinny milczeć zarówno przed zamążpójściem, jak i później. Ich główną przywarą jest bowiem kłótliwość. Dlatego jeśli nie muszą, nie powinny się odzywać, ewentualnie niech pytają o zdanie swojego męża czy ojca. Ponadto poko­ra miała przejawiać się w odpowiednim ubiorze pozbawionym zbytku, w dostojnym zachowaniu oraz w niemal zawsze spuszczonych oczach. Kościelni autorzy dawnych traktatów zalecali, by nauczyć dziewczęta, że ich strój powinien być skromny, nieukazujący zbyt wiele kobiecego ciała. Na­leżało unikać przystrajania włosów i malowania twarzy. Zbyt wyzywające ubranie mogło przecież wzbudzać pożądanie mężczyzn, a tego należało unikać jak ognia.

Karol Ossowski wśród książek swego autorstwa/ Źródło: ze zbiorów Karola Ossowskiego

Przy okazji chciałbym zapytać o dość ważną kwestię. Średniowiecze często kojarzy się z rycerzami walczącymi o względy pięknych dam i tzw. miłością dworską. Czy w Królestwie Polskim również występowało to zjawisko? Bo z tego, co pamiętam z lektury „Krzyżaków”, gdy zapatrzony w zachodnie obyczaje Zbyszko z Bogdańca albo Francuz Fulko de Lorche próbowali wyzywać ludzi na pojedynki w imieniu pań swego serca, to patrzono się na nich jak na wariatów. Oczywiście, powieść Sienkiewicza nie jest źródłem historycznym, ale ciekawi mnie, czy pisarz daleki był od prawdy?

W kontekście Królestwa Polskiego, miłość dworska nie była tak rozpowszechniona i instytucjonalizowana jak w krajach Europy Zachodniej, na przykład we Francji czy w krajach okcytańskich. Kultura rycerska w Polsce, choć pod wpływem wzorców zachodnich, miała swoje specyficzne cechy i nie zawsze przyjmowała wszystkie aspekty zachodnich obyczajów, w tym miłość dworską w formie znanej z literatury zachodniej. Oczywiście, polscy rycerze byli świadomi tych wzorców i w pewnym stopniu naśladowali zachodnie obyczaje, ale reakcje na wyzwania pojedynkowe w imieniu dam, jak przedstawione w “Krzyżakach” Sienkiewicza, mogą odzwierciedlać różnice kulturowe i społeczne. Sienkiewicz, choć pisząc powieść historyczną, nie zawsze dążył do ścisłego odwzorowania realiów historycznych, a raczej do ukazania pewnych idei i wartości, które były mu bliskie. Jest bardzo możliwe, że jego przedstawienie reakcji na wyzwania pojedynkowe w imieniu dam może więc mieć na celu podkreślenie kontrastu między “barbarzyńską” Polską a “cywilizowanym” Zachodem, co było popularnym motywem w literaturze romantycznej. Jednakże należy pamiętać, że elementy miłości dworskiej i kultury rycerskiej przenikały również do Polski, choć mogły przybierać inne formy niż te znane z Francji czy Niemiec.

Biografia każdego człowieka zaczyna się od tego, że przyszedł na świat. Proszę powiedzieć, czy w średniowieczu rodzice w równej mierze cieszyli się z narodzin córek i synów? Bo  w wiekach wcześniejszych zdarzało się porzucanie noworodków płci żeńskiej, a i dziś w niektórych krajach Azji dziewczynki są zabijane.

W średniowiecznej Europie, w tym również w Polsce, stosunek do narodzin dzieci różnił się w zależności od kontekstu społecznego, ekonomicznego, kulturowego. Generalnie synowie byli bardziej pożądani niż córki, głównie z powodów ekonomicznych i sukcesji. Synowie mogli dziedziczyć ziemię, kontynuować rodową linię i brać udział w życiu politycznym oraz wojskowym. W średniowieczu męscy potomkowie byli kluczowi dla utrzymania nazwiska rodziny i majątku. Córki często były postrzegane jako obciążenie ekonomiczne, głównie z powodu posagów, które rodziny musiały zapewnić przy ich zamążpójściu. Ponadto, córki nie mogły dziedziczyć majątku w taki sposób jak synowie, chociaż bywały wyjątki. W niektórych przypadkach, zwłaszcza wśród szlachty i monarchii, narodziny córki mogły być postrzegane pozytywnie ze względu na możliwość strategicznego zamążpójścia, które mogło wzmocnić sojusze polityczne lub zwiększyć terytorium. Praktyka porzucania lub zabijania noworodków płci żeńskiej, znana z innych okresów historycznych i różnych regionów świata, w średniowiecznej Europie na szczęście nie była szeroko rozpowszechniona jako systematyczna praktyka. Kościół katolicki i inne instytucje religijne potępiały takie działania, promując ochronę wszystkich noworodków. Niestety, w przypadku ekstremalnych trudności ekonomicznych lub w czasach głodu, decyzje rodziców mogły być podyktowane desperacją i próbą przetrwania rodziny.

Popularna na Zachodzie miłość dworska w średniowiecznej Polsce jakoś się nie przyjęła. Powyżej francuska kasetka z XIV wieku ozdobiona wizerunkami rycerzy walczących o przychylność dam/ Źródło: Wikimedia Commons, domena publiczna

Jak wyglądało wychowanie dziewcząt? Czego właściwie uczono panny ze szlacheckich lub mieszczańskich rodzin?

Jak już wspomniałem wcześniej, uczono posłuszeństwa, pracowitości, powinności wobec męża. Równie ważna była także nauka pobożno­ści. Młode dziewczęta miały za zadanie modlić się często, czytać Biblię i przestrzegać chrześcijańskich cnót. Jak wskazują źródła, rozwój ducho­wy opierał się głównie na modlitwie porannej, przed posiłkiem, w trakcie i po nim, czy wieczorem. Do tego dziewczętom zalecano częste głodówki, lekkie i proste posiłki i picie samej wody. Sen należało ogra­niczać do minimum, a łóżko powinno być pozbawione wszelkich ozdób i wygód. Wiele wskazuje na to, że za główną rozrywkę przeznaczoną w tym cza­sie dla kobiet uważano szycie i haftowanie. Podobno poza korzyściami praktycznymi wynikającymi ze sprawnego obchodzenia się z igłą i nit­ką kobiety mogły w ten sposób wyrażać się artystycznie. Dawniej niemal obowiązkowo dziewczęta musiały nauczyć się przy­rządzania posiłków. Jeśli miały szczęście i posiadały w rodzinie lub pośród bliskich znajomych osoby zajmujące się rzemiosłem lub handlem, wówczas zdarzało się, że mogły pobierać nauki przygotowujące do wy­konywania tych zawodów. Oczywiście droga taka była niełatwa, peł­na niechęci głównie ze strony męskiej konkurencji, ale czasem realna.

A co z chłopkami?

W bogatych rodzi­nach patrycjuszowskich i szlacheckich córki były nieraz trzymane niejako pod kloszem. Natomiast trudno sobie wyobrazić, żeby młoda dziewczyna miała być zamknięta całymi dniami w jednej izbie chłopskiej czy chałupie biedoty mieszczańskiej. Takie dziewczęta mu­siały na siebie pracować już od najmłodszych lat. Wiele z nich najmowało się jako służki czy pomoc domowa albo przyuczało się do prowadze­nia gospodarstwa u krewnych. Bywało, że wiele tych wywodzących się z biedoty zapoznawało się znacznie szybciej z płcią przeciwną, niżby tego chcieli ówcześni moraliści. Dziewczęta, nie mając wyboru, niekiedy zostawały prosty­tutkami czy żebraczkami.

Co jeśli dziewczyna miała większe ambicje edukacyjne? Czy istniały jakieś instytucje, w których mogłaby się dalej uczyć, np. języków czy filozofii? Bo na uniwersytety kobiet wszak nie wpuszczano.

Tak, klasztor.W szkołach klasztornych uczono przede wszystkim czytania, pisania, rachunków, robótek, śpiewu i katechizmu. Niekiedy nauczano języka ła­cińskiego, a w późnej nowożytności również francuskiego. Wpajano też podstawowe prawdy wiary. Wielu rodziców oddawało córki na wycho­wanie do klasztorów, by to tam nabyły pokory, cnoty i pobożności. Tym samym w pewien sposób zdejmowali z siebie ten wychowawczy obowiązek. Niestety bywało i tak, że rodzic, oddając córkę na takie wychowanie, zastrze­gał nawet, żeby ta poza przyswajaniem wartości moralnych nie próbo­wała pobierać nauk czytania i pisania. Do szkół klasztornych udawały się najczę­ściej te dziewczęta, których rodzice mogli sobie pozwolić na opłacenie zakonnic-nauczycielek. Z czasem pojawiły się również zakony zajmu­jące się kształceniem dziewcząt ubogich lub sierot. W większości jed­nak nadal nie zaliczano do tego grona dziewczynek z marginesu społecznego. Dominowały szlachcianki i mieszczki.

Chłopki od dziecka musiały pracować na siebie, ale paradoksalnie miały więcej do powiedzenia w kwestii wyboru męża niż kobiety z zamożniejszych rodzin/ Źródło: Wikimedia Commons, domena publiczna

W jakim wieku uznawano, że dziewczynka przemieniła się w kobietę, którą można już wydać za mąż?

Datą graniczną było tu osiągnięcie tzw. lat sprawnych. Pośród szlachty było to 12 lat dla dziewcząt oraz 15 lat dla chłopców. Natomiast w prawie miejskim było to odpowiednio 13 i 14 lat. Od tego mo­mentu można było przejmować spadek po zmarłych rodzicach czy zawierać związki małżeńskie.

Dobrze, mamy zatem w domu dorosłą pannę i trza dla niej męża. W jaki sposób znajdywano kandydatów do jej ręki? Czy dziewczyna miała w ogóle coś do powiedzenia w kwestii osoby przyszłego współmałżonka, czy też o wszystkich decydowali jej rodzice?

Niestety wiele do powiedzenia dziewczęta nie miały.Transakcją – bo tym zazwyczaj daw­niej było małżeństwo – zajmowali się przede wszystkim rodzice i swa­ci. Choć warto podkreślić, że im mniej zasobny był rodzinny mieszek, tym swoboda wyboru współmałżonka nieco większa. Z drugiej strony brak posagu nie sprzyjał znalezieniu odpowiednio sytuowanego kan­dydata na męża. „Małżeństwo nie było związkiem serc, lecz kontraktem obustron­nym, podobnie jak kupno i sprzedaż”. Choć taki pogląd może się dziś wydawać okrutny, w przeszłości był naturalny. Rodzice oceniali, ile przy­szły mąż czy żona mogli wnieść do wspólnego gospodarstwa domowego. Uczucia między wybrankami były mile widziane, ale nie wymagane. Źle widziano rozpytywanie się po mieście czy wsi o wolnych kawale­rów lub panny. Nawet jeśli miało się jakiekolwiek informacje o wolnym chłopcu czy mężczyźnie, nie wypadało pytać jego rodziny o możliwość zawarcia związku małżeńskiego. Z tego powodu korzystano z pomocy swa­ta. Był to specjalny wywiadowca, zwany niekiedy swachem, rajkiem lub dziewosłąbem. Bywało, że funkcję tę w danej miejscowości pełniła kobieta. To on lub ona sprawdzała, u kogo i gdzie jest wolna dziewczyna czy chłopak gotowy do ożenku. Swaci działali zarówno pośród ubogiego chłopstwa, jak i bogatego mieszczaństwa czy szlachty. Co ciekawe, swoją pracę wykony­wali zazwyczaj bezpłatnie. Czasem po udanej „transakcji” otrzymywali po­darunki od rodziców pani i pana młodego.

Istnieje popularny stereotyp, wedle którego w dawnych wiekach młode dziewczęta wydawano za o wiele starszych (a czasami wręcz starych) mężczyzn. Czy przekonanie to odpowiada rzeczywistości?

Przyszłych małżonków starano się dobierać tak, by byli sobie równi pod względem stanowym, majątkowym czy wiekowym. Dziewczęta wy­dawano za mąż najczęściej między piętnastym a dwudziestym rokiem życia. Mężczyźni żenili się nieco później, pomiędzy dwudziestym a trzydziestym rokiem życia. Zdarzało się jednak, że rodzice wydawali swoją młodziutką córkę za znacznie starszego mężczyznę. Koronnym argumen­tem był tu zwykle znaczny majątek przyszłego męża. Co oczywiste młode dziew­częta takim związkom były przeciwne, ale na ile udawało się im odwieść rodziców od takich pomysłów trudno nam jest wyrokować.

Scena ślubu przedstawiona na średniowiecznym manuskrypcie/ Źródło: Wikimedia Commons, domena publiczna

Wiadomo, jak często średniowieczne żony musiały się mierzyć z przemocą domową?

Niestety danych mamy tu niewiele. Jest wielce prawdopodobne, że w części małżeństw przemoc domowa była na porządku dziennym. Skoro przede wszystkim patrzono na majątek przyszłego pana młodego, to jego charakter schodził na plan dalszy. A jeśli małżonek uważał, że rzeczywiście żona powinna być mu we wszystkim posłuszna, to każdy występek mógł starać się ukarać. Wiemy jednak, że z drugiej strony było sporo małżeństw, niezależnie od stanu, które były udane, a przynajmniej poprawne.

A jak wyglądała kwestia tzw. „małżeńskich obowiązków”? Czy seks między partnerami miał mieć wyłącznie na celu prokreację, czy też dopuszczano, by małżonkowie uprawiali go ze sobą dla przyjemności?

W średniowieczu Kościół, a co za tym idzie znaczna część społeczeństwa, uznawał seks małżeński za rzecz konieczną. Z jednej strony głoszono, że jest on niezbędny do stworzenia nowego życia, z drugiej jednak wska­zywano, że odczuwanie przyjemności podczas stosunku jest czymś mar­ginalnym. Jeśli małżonkowie mają współżyć, powinni czynić to według określonych reguł – nie robić tego w czasie miesiączki czy w określone dni tygodnia i roku. W średniowieczu zakazywano również stosunków w niedziele, środy i piątki, w liczne święta kościelne oraz przez cały ad­went i wielki post. Naruszenie tych nakazów uznawane było za grzech, choć odmowa przez kobietę wypełniania obowiązków małżeńskich była jeszcze większym występkiem niż stosunek w dni zakazane. Dopiero w czasach nowożytnych zaszły spore zmiany. Zaczęto dostrzegać, że seks jest istot­nym elementem należytego funkcjonowania małżeństwa. Powstawały nawet specjalne traktaty mówiące o czerpaniu przyjemności ze stosun­ku lub narzekano w nich na jego niedo­statki, na przykład z powodu różnicy wieku małżonków.

Główny cel małżeństwa stanowiło spłodzenie dzieci, ale co, jeśli kobieta nie była chętna rodzić jednego potomka po drugim? W średniowieczu znano jakieś środki antykoncepcyjne?

Doskonale znane były różne środki antykoncepcyjne. Oczywiście skuteczność wielu z nich była dyskusyjna. Niektórzy zalecali, by złapać samca łasicy i obciąć mu jądra. Kobieta powinna je nosić przy sobie zaszyte w gęsią skórę. Równie pomocne miały być amulety z serca lub uszu muła. Zapewne wierzono, że skoro muł nie może zajść w ciążę, tak i kobieta nie będzie mogła. Zalecano również picie soku z paproci czy wódki z grzybienia. Jest jednak wielce prawdopodobne, że istniały receptury, które rze­czywiście wstrzymywały cykl menstruacyjny kobiety lub działały ni­czym środki wczesnoporonne. W tym celu używano mieszanek takich roślin jak kopytnik pospolity, ferula, kokorniak powojnikowy, bylica pospolita, łubin, pieprz, mirra, marchew, lukrecja gładka, a także mięty polnej, ruty, piwonii, pietruszki i cyprysu. Niestety, nie znamy dokład­nych proporcji, dzięki którym warzono odpowiednie mikstury. Zwy­kle zajmowały się tym zielarki. Niektóre kobiety stosowały również bardziej prymitywne sposoby antykoncepcji. W pochwie umieszcza­no gąbkę lub otoczaki, co działało podobnie do dzisiejszych spirali.

Skoro już przy różnego rodzaju specyfikach jesteśmy. Jakiego rodzaju kosmetyki były wówczas w użyciu? Czego stylowa krakowska mieszczka z czasów Jagiełły mogła używać, by bardziej podobać się mężczyznom?

Prawdopodobnie wieprzowego smalcu. Był on podstawowym składni­kiem różnego rodzaju maści i kremów. Ewentualnie zastępowano go oliwą z oliwek czy mleczkiem migdałowym. Przy produkcji perfum używano przede wszystkim piżma. Powstały wówczas liczne prace zawierające wskazówki dotyczące zapobiegania zmarszczkom, malowania włosów czy bielenia zębów. Najcenniejszym środkiem do mycia była ponoć woda z marcowego śniegu albo pierwsza deszczówka. Dodawa­no do niej kwiaty lub mydło. Najbardziej popularne były cztery jego od­miany: aptekarskie, barskie, greckie i weneckie. Znacznie później podstawowym kosmetykiem stała się barwiczka, zwana niekiedy różem, służąca do podkreślania intensyw­ności rumieńców. Ewentualnie, jeśli kobieta chciała uwypuklić bladość swej skóry, stosowała bielidła. Dawniej, wśród osób szlachetnie urodzo­nych, nie była wskazana opalenizna. Pojawiała się ona zwykle w wyniku pracy na świeżym powietrzu. W sytuacji, gdy kobieta naturalnie miała zbyt ciemną karnację, sięgała właśnie po bielidło. Do malowania powiek i brwi używano czernideł, na przykład palonych migdałów. Z kolei czerwienidła stosowano do barwienia ust.

Francuska święta Joanna D’Arc była kobietą, która ,,rozbiła system”. Za niestosowanie się do ówczesnych norm społecznych określających co kobiecie wolno a czego nie zginęła spalona na stosie/ Źródło: Wikimedia Commons, domena publiczna

Alternatywę dla zamążpójścia stanowiło wstąpienie do klasztoru. Jak wyglądało codzienne życie zakonnic?

W znacznej części zgromadzeń mniszki wstawały wcześnie, jeszcze przed północą. Po toalecie udawały się do klasztornego oratorium, gdzie razem się modliły, a później czytały wspólnie godzinki na chórze. O pół­nocy następowała godzina liturgiczna, tzw. matutinum. Po modlitwach mniszki udawały się znów na spoczynek, który trwał aż do jutrzni, czyli poranka. Zbierano się wówczas wspólnie i śpiewano lauda, po których o szóstej następowała pryma. Wówczas można było się wyspowiadać, by następnie móc poczytać i się odświeżyć. Po toalecie, około dziewiątej, następowała tercja, która oznaczała czas na wspólną mszę świętą. Potem udawano się na śniadanie, po którym, w zależności od zakonu, był czas wolny lub praca, aż do seksty, czyli południa. Uczestniczono wówczas w drugiej mszy, po której należało się odświeżyć przed obiadem. We­dle zwyczaju na obiad wzywało sto uderzeń dzwonu. Dawało to czas mniszkom na szybkie dokończenie swoich spraw, tak by zdążyły wspól­nie wejść do refektarza. Stąd właśnie wzięło się powiedzenie: „robić coś na ostatni dzwonek”. Po obiedzie następował odpoczynek, aż do nony, czyli do godziny czternastej. Wówczas znów przychodził czas na pracę, choćby w ogrodzie, czy robótki ręczne. Po pracy, około siedemnastej, następowały nieszpory, kiedy to mniszki spożywały lekką kolację. Dzień kończył się kompletą o godzinie osiemnastej. Gaszono wówczas światła, tak by zakonnice mogły po modlitwach od razu udać się do swoich cel.

W swojej książce „Jak przetrwać… Kobiety w dawnejPolsce” żartobliwie przywołuje Pan postać Kobiety Pracującej z kultowego serialu „Czterdziestolatek”. Czym w wiekach średnich mogła zajmować się kobieta, która „żadnej pracy się nie bała”? Jakie perspektywy zawodowe rysowały się wówczas przed paniami? Bo popularne wyobrażenie jest takie, że siedziały w domach i przędły na kołowrotkach…

I oczywiście takie myślenie jest błędne. Kobiety mogły i rzeczywiście pracowały w wielu zawodach. Choć wybór drogi życiowej nieraz zależał tu od pochodzenia kobiety i zamożności jej lub jej rodziny. Tak jak mieliśmy braci cechowych tak mieliśmy również siostry cechowe. Były to kobiety, które prowadziły zakład rzemieślniczy, zarządzając przy okazji podległymi sobie czeladnikami i służbą. Nic nie stało również na przeszkodzie by kobieta była kupcem. W Polsce działalność kupiecką kobiet zwykle poprzedzał okres współprowadzenia interesu z mężem. Ewentualnie kobiety dziedziczyły spółki handlowe po ojcu czy mężu. Znacznie rzadziej zdarzało się, by pa­trycjuszki same, od zera, rozpoczynały działalność handlową. Natomiast w handlu kramarskim mężczyzn prawie się nie spotykało. Cechy wręcz zabraniały rzemieślnikom zajmowania się sprzedawaniem swo­ich wyrobów i wskazywały, by czyniły to ich żony lub córki. Wiele kobiet najmowało się również do służby. Niemal dziewięćdziesiąt procent całej służby stanowiły kobiety. Zwano je zwykle dziewkami, niewiastami, białogłowami, służebnymi czy służbistymi. Niemal każdy dom miesz­czański czy szlachecki posiadał przynajmniej jedną służącą. W tych za­możniejszych spotykano ich nawet kilka, z czego najwięcej pracowało w domach kupieckich. Poza tym w miastach funkcjonowała duża grupa ludności parająca się licznymi zajęciami drobnymi. Byli to tzw. wyrobnicy, a niema­ły ich procent stanowiły kobiety. Ludzie do wszystkiego, jak moglibyśmy nazwać dawnych wyrobników, rekrutowali się głównie spośród chłop­stwa, które zbiegło od swoich panów. Czym zajmowały się kobiety wyrobniczki? Wszystko wskazuje na to, że nie stosowano wobec nich żadnej taryfy ulgowej. Wykonywały nie­mal te same prace co mężczyźni wyrobnicy. Przede wszystkim można je było odnaleźć przy pracach budowlanych oraz oczyszczaniu miasta. Niejedna kobieta najmowana była do kopania rowów, dołów, wywoże­nia ziemi, grabienia i zbierania siana, wożenia towarów taczkami, my­cia okien itp. Przy robotach publicznych pracę można było znaleźć wła­ściwie cały czas. Swoich wyrobników zatrudniały również dwór, cechy rzemieślnicze czy władze kościelne. Nic nie stało również na przeszkodzie, by kobieta pracowała jako karczmarka. W porównaniu z pracą wyrobniczek zajęcia karczmarek mogły się nawet wydawać nader lekkie i spokojne. Nie brakowało również kobiet artystek. Jako tancerki na życie zarabiały występami na rynkach, jarmarkach czy w tawernach. Znacznie mniej kobiet pojawia się pośród wesołków, komediantów czy jokulatorów, jak wówczas zwano iluzjonistów. Warto wspomnieć, że dość spora grupa kobiet związana by­ła również z usługami dotyczącymi higieny i łaziebnictwa czy fryzjerstwa. Dróg, którymi mogła pójść kobieta było wiele, a te wymienione przeze mnie to jedynie część z tego, czym mogły zajmować się „kobiety pracujące” w średniowieczu.

Jeśli panna nie była chętna do zamążpójścia zawsze mogła pójść do klasztoru/ Źródło: Wikimedia Commons, domena publiczna

Pomówmy  na koniec o kwestii kobiet z marginesu, bo dotychczas zajmowaliśmy się tymi z dobrych domów. Jak wyglądała w średniowieczu kwestia prostytucji?

Prostytucja, również ta średniowieczna, to temat rzeka. Napisano o niej niejedną już pracę. Skrótowo mogę powiedzieć, że kortezanki, zwodnice, dorotki, gamratki, murwy czy małpy, jak zwano ówcześnie ladacznice, rozpoczynały pracę w najstarszym zawodzie świata zwykle z powodu głodu i/lub przymusu. Jedynie około 15% kobiet zostawało prostytutkami z własnej, nieprzymuszonej woli. Zdarzało się, że młode dziewczęta, z powodu śmierci rodziców, by przeżyć, zaczynały się prostytuować. Jednak w większości przypadków zostały do tego przymuszone przez stręczycielki, których było znacznie więcej niż stręczycieli, lub przez własną rodzinę. Wiek najmłodszych ladacznic wahał się między dwunastoma a czternastoma laty. Dziewczyny wywodziły się albo z podmiejskich wsi, albo były córkami miejskich rękodzielników. Nierządnice pracowały przede wszystkim w zamtuzach. Można te przybytki podzielić na legalne i nielegalne. Legalne lupanary sytuowano z dala od centrów miast. Odnajdujemy je w basztach i wieżach, w pobliżu bram wylotowych z miasta, w okolicach łaźni czy na przedmieściach. Przybytki legalnego nierządu nie zaspokajały lokalnych potrzeb. Szacuje się, że jedynie około 10% ladacznic pracowało u kata. Reszta działała w zamtuzach nielegalnych lub na własną rękę. Pewną grupę nierządnic stanowiły prostytutki działające indywidualnie. Nie zatrudniały się w legalnym czy nielegalnym zamtuzie, gdyż wiązało się to z koniecznością oddawania części zysków katowi lub stręczycielowi. Oczywiście taka decyzja miała swoją cenę, gdyż w razie problemów z klientem, który był agresywny lub po prostu nie chciał zapłacić, kobieta była zdana tylko na siebie. Sporo kobiet trudniło się prostytucją w ramach pracy dodatkowej. Na co dzień pracowały jako służące, wyrobnice, trudniły się drobnym handlem, szyciem czy praniem. Również żebraczki nie odmawiały dodatkowego zarobku. Wiele nierządnic nie było w stanie wyżywić się w jednym tylko miejscu i z tego powodu podróżowały. Wędrowały najczęściej w obrębie jednej prowincji, odwiedzając lokalne jarmarki i sejmiki. Poruszały się również za maszerującymi wojskami, odwiedzały miejsca odpustów, pielgrzymek czy kanonizacji. Jednakże warunki życia i wyniszczenie fizyczne powodowały, że szybko się starzały. Spora część ladacznic, niemogących znaleźć już klientów, kończyła jako żebraczki. Jeśli były obrotne i wcześniej odłożyły jakiś grosz, miały szansę same zostać stręczycielkami. Wiele nierządnic nie dożywało „starości”. Ginęły w burdach, od noży, w wyniku pobicia przez klienta, stręczyciela czy konkurencji

Dziękuję za rozmowę.

I ja również serdecznie dziękuję.