Grupa trzymająca władzę w dawnych Chinach

Ci z Was, którym w dzieciństwie rodzice czytali 120 przygód Koziołka Matołka, być może pamiętają, jak bohater książeczki Kornela Makuszyńskiego, znalazłszy się w Państwie Środka, spotkał chińskiego cesarza.
Grupa trzymająca władzę w dawnych Chinach

Syn Niebios na widok polskiego capa: Rzekł łaskawie- ,,Witaj, panie!/Choć masz jeszcze lata młode/Mandarynem cię mianuję/Bo masz bardzo piękną brodę!”. Radość Matołka trwała jednak krótko, gdyż: Potem cesarz tak rozkazał:/ ,,Niech mu nikt nie daje jadła/Aż ten chłopczyk się nauczy/ Z chińskich liter abecadła./ Jest tych znaków nie tak wiele/ Ze czterdzieści coś tysięcy,/Więc się krótko będzie uczył,/ Sto lat może, lecz nie więcej!”.

            W chwili, gdy w roku 1932 Makuszyński pisał powyższe wiersze, cesarskie Chiny były już odległym o dwie dekady wspomnieniem. Opowiastka o chińskich przygodach koziołka w czerwonych spodenkach niewiele miała wspólnego z ówczesnymi realiami Państwa Środka, ale porażająca wizja czekających Matołka dekad nauki całkiem trafnie, choć w krzywym zwierciadle, prezentowała rzeczywistość będącą przez ponad trzynaście wieków udziałem aspirujących do elity Chińczyków. Od czasów dynastii Tang (618-907)  jedyną (w każdym razie wedle oficjalnej ideologii) drogą prowadzącą do władzy i zaszczytów, po której mógł kroczyć mieszkaniec Chin, stanowił system cesarskich egzaminów, ich szczęśliwymi absolwentami obsadzano stanowiska w państwowej administracji. Sprawdzające przede wszystkim znajomość najdrobniejszych szczegółów doktryny konfucjańskiej testy budziły zarówno grozę jak i nadzieję. Pomyślne ich zdanie wymagało wieloletnich studiów, w trakcie których uczeń opanowywał pamięciowo treść starożytnych ksiąg i objaśniających ich znaczenie komentarzy.

            Zdanie egzaminu państwowego stanowiło szczyt życiowych ambicji i największe marzenie chińskich mężczyzn okresu cesarstwa. Chciałoby się rzecz „młodych mężczyzn”, ale wielu było takich, którym przejście przez sito egzaminacyjne zajmowało tyle czasu, że tytuł naukowy i urząd zdobywali dopiero po czterdziestce lub nawet później- znane są przypadki podchodzących do testów osiemdziesięciolatków, których przed komisje egzaminacyjne przyprowadzały próbujące szczęścia w tym samym roku wnuki!

            O kulcie nauki panującym w chińskim społeczeństwie świadczy nawet fabuła tamtejszych bajek- o ile w Europie ubogi bohater, pokonawszy smoka, dostawał w nagrodę rękę księżniczki, jego dalekowschodni krewniak dzięki ciężkiej nauce zdawał z pierwszą lokatą test i dostawał posadę w administracji. Oblanie egzaminu uważano za powód do hańby i nierzadko stanowić mogło ono przyczynę samobójstwa. Czasem zaś przynosiło jeszcze gorsze skutki – w pierwszej połowie XIX wieku niejaki Hong Xiuquan wskutek kilkukrotnej egzaminacyjnej porażki uległ pomieszaniu zmysłów i doznał wizji, w której porwany do Niebios otrzymał od chrześcijańskiego Boga Ojca nakaz wytępienia dręczących ziemię demonów. Gdy Hong wrócił do przytomności, założył religijną sektę i stanąwszy na jej czele, rozpętał  w południowych Chinach trwająca trzynaście lat, najkrwawszą w dziejach ludzkości wojnę domową, która kosztowała życie 20 000 000 Chińczyków. Chyba lepiej Państwo Środka wyszłoby na tym, gdyby ktoś z komisji egzaminacyjnej przymknął oko na niedostatki pracy zaliczeniowej Honga.

Bohaterowie pilne potrzebni!

            W V wieku p.n.e. – epoce, w której nauczał Konfucjusz, nie istniało coś takiego jak cesarstwo chińskie. Zamiast jednego zjednoczonego imperium na ziemiach dzisiejszych Chin północnych istniał cały szereg feudalnych państw. Rządzący nimi książęta w teorii podlegali władzy królów z dynastii Zhou, w rzeczywistości jednak zależność taka była już całkowitą fikcją, a lokalni dynaści, uzurpując sobie tytuły królewskie, toczyli zaciekłe walki o hegemonię nad  basenem Rzeki Żółtej. Będący świadkiem wywołanych wojnami cierpień rodaków Konfucjusz lekarstwo na otaczające go zło widział w powrocie do przeszłości i ścisłym przestrzeganiu dawnych, spajających feudalne społeczeństwo rytuałów. Choć jednak zwędrował chińskie krainy wzdłuż i wszerz, nie udało mu się nigdzie znaleźć monarchy, który chciałby zastosować się do jego wskazówek. Dopiero po śmierci filozofa jego doktryna zyskiwała coraz większą popularność wśród intelektualistów- w dwa wieki później nad Jangcy istniały już tysiące jej wyznawców.

            Ostateczne zjednoczenie państw chińskich i powstanie cesarstwa nie było jednak zasługą uczonych badających myśl Konfucjusza. Dzieła tego dokonało zmilitaryzowane i brutalne królestwo Qin, którego władca, zmiażdżywszy wszelki opór w roku 221 p.n.e., ogłosił się Qin Shi Hunagdi- Pierwszym Cesarzem Dynastii Qin, wierząc, że zapoczątkowuje dynastię, która będzie władać stworzonym przezeń imperium po kres czasów. Ideologią państwową ogłoszono legizm – doktrynę głoszącą całkowitą supremację rządu centralnego nad prawami jednostki. Feudalną drabinę społeczną porąbano na kawałki, przesiedlając arystokratyczne rody Chin z ich konfiskowanych przez cesarza włości do stolicy imperium. Cała władza trafiła w ręce urzędników tworzących profesjonalną administrację, stając się nagrodą przyznawaną przez  reżym swym najwierniejszym funkcjonariuszom. Opozycję złożoną z protestujących przeciwko nowym porządkom konfucjanistów uciszono brutalnie- nakazano konfiskatę i spalenie wszystkich starożytnych ksiąg. Z dymem poszły pisma przypisywane Konfucjuszowi- w latach po upadku dynastii Qin uczeni musieli odtwarzać je z pamięci lub odkopywać zbutwiałe kopie z kryjówek, w których schowano je w czasach prześladowań.

            Mająca panować wiecznie dynastia Qin zakończyła swój żywot po zaledwie piętnastu latach, a w chaosie wojny domowej towarzyszącej jej upadkowi narodziło się cesarstwo dynastii Han, mającej panować w latach 206  p.n.e.- 221 n.e. Założyciel nowego rodu panującego -Liu Bang nie wydawał się materiałem na dobrego władcę- karierę zaczynał jako, używając współczesnej analogii, menel spod budki z winem ryżowym. Mimo to, gdy zasiadł na tronie, na jego dwór pośpieszyli konfucjańscy uczeni, by zabiegać u nowego władcy Państwa Środka  o poparcie dla swojej doktryny. Początek flirtu konfucjanistów z dynastią Han wypadł dość groteskowo, bo Liu Bang pokazał uczonym mężom, co o nich myśli… oddając mocz do kapelusza przywódcy ich delegacji. Później jednak zarówno on jak i jego następcy docenili społeczne oddziaływanie konfucjanizmu, czyniąc go ideologią państwową. Za rządów cesarza Wudi (156-87 p.n.e.) wprowadzono pierwsze podstawy systemu egzaminacyjnego. Monarcha ten kazał rozpowszechnić w cesarstwie następujące obwieszczenie:

            Bohaterowie pilnie potrzebni! (…)

            Wyjątkowa praca wymaga wyjątkowych ludzi (…)

            Niniejszym nakazujemy więc rozmaitym lokalnym naczelnikom, by szukali ludzi błyskotliwych i wyjątkowych, by byli naszymi generałami, naszymi ministrami i wysłannikami do dalekich krajów.

            Od tej pory lokalni urzędnicy mieli wynajdywać na swoim terenie obiecujących młodzieńców, których następnie wysyłano do stolicy, by tam zostali przeegzaminowani przez cesarza.

Egzaminy to podstawa

            System powyższy obowiązywał do końca epoki Han, jednak będąca jego fundamentem zasada rekomendacji dawała duże pole do nadużyć i kumoterstwa. Dlatego, gdy po trwającym trzy wieki okresie ponownego rozpadu Chin, zjednoczone cesarstwo odrodziło się z popiołów za sprawą dynastii Sui (589-618), a następnie za dynastii Tang (618-907) stało się mocarstwem, władze zreformowały metody rekrutacji urzędników. Od tej pory główną drogą do objęcia posady w administracji stało się zdanie państwowych egzaminów ze znajomości korpusu klasyki konfucjańskiej i pokrewnych mu zagadnień. Za rządów kolejnego rodu panującego, czyli Songów (960-1279), system ten się ugruntował, a równocześnie za sprawą żyjącego w XII wieku filozofa Zhu Xi ustalił się ostateczny kształt kanonu konfucjańskiego, będącego podstawą systemu egzaminacyjnego aż do jego zniesienia w roku 1905.

            Choć w roku 1280 całe Chiny znalazły się pod panowaniem Mongołów, którzy zawiesili przeprowadzanie egzaminów, preferując obsadzenie stanowisk cudzoziemcami pochodzącymi z Azji Środkowej, Bliskiego Wschodu, a nawet Europy. Jednak już na początku XIV wieku potomkowie zdobywców przywrócili dawny system,  po ich wygnaniu  w roku 1368  podtrzymany przez chińskich władców z dynastii Ming. W roku 1644 oni z kolei zostali obaleni przez przybyłych za wielkiego muru Mandżurów, którzy zdobywszy Pekin, zainstalowali na Tronie Smoka własnych cesarzy mających w historii Państwa Środka zapisać się jako dynastia Qing.

            Nowi panowie Chin,nie chcąc uchodzić w oczach poddanych za barbarzyńców, zachowali dotychczasową doktrynę, stając się patronami i strażnikami konfucjańskiej ortodoksji. Nadal odbywały się egzaminy rządowe, decydujące o przyznawaniu urzędów, jednak system zaczął powoli się degenerować. Przede wszystkim  mandżurscy cesarze wprowadzili zarządzenie, wedle którego połowa posad w administracji obsadzana miała być ich rodakami, tych zaś,ku oburzeniu chińskich kandydatów, zwolniono z pisania będącego podstawą egzaminów tzw. ośmionożnego eseju. Tam, gdzie Chińczyk, by dostać stanowisko, musiał spędzić kilkanaście lub nawet kilkadziesiąt lat na wkuwaniu na pamięć starożytnych ksiąg konfucjańskich, Mandżurowi wystarczyło zaprezentować biegłość w jeździe konnej i strzelaniu z łuku! Co gorsza, za rządów dynastii Qing  upowszechniło się zjawisko sprzedaży tytułów naukowych i urzędów! Ludzie wystarczająco bogaci, zamiast psuć sobie wzrok,czytając nocami dawne traktaty filozoficzne, mogli po prostu wręczyć odpowiedniej osobie łapówkę, tym sposobem łatwo i przyjemnie dołączając do elity. Zrozpaczeni konserwatyści rwali sobie wąsy z rozpaczy!

Blaski i cienie

            Powstały w VII wieku system egzaminacyjny był teoretycznie najuczciwszym sposobem rekrutacji urzędników znanym średniowiecznemu światu. O miejscu zajmowanym przez Chińczyka na drabinie społecznej nie decydowała jak w Europie przynależność do  arystokratycznej rodziny czy posiadany majątek – pozycja, jaką się cieszył była wynikiem wieloletniej ciężkiej pracy i zdobytej dzięki niej wiedzy.

            Ustrój panujący w cesarstwie był tak sprytnie pomyślany, że teoretycznie czerpać z niego zyski mógł każdy, kto decydował się wziąć udział w organizowanym przez państwo wyścigu szczurów. Dołączenie do elity wymagało przyjęcia jej ideologii jako własnej i udowodnienie tego faktu. Uczący się na pamięć starożytnych maksym kandydaci na mandarynów z własnej woli podlegali głębokiej indoktrynacji. Po kilkunastu latach opanowywania materiału ich umysły ulegały nieodwracalnemu sformatowaniu- otaczającą  rzeczywistość widzieli odtąd wyłącznie przez pryzmat konfucjańskiej ortodoksji. Sprzyjało to zachowaniu ładu społecznego, ale fatalnie odbijało się na innowacyjności i oduczało kreatywnego, samodzielnego myślenia. Póty Chiny były najbardziej rozwiniętym technologicznie, gospodarczo i militarnie państwem świata, sytuacja ta nie generowała problemów, jednak w momencie, gdy Zachód, przeszedłszy rewolucję naukową i przemysłową, rozpoczął ekspansję kolonialną w Azji, kraj nad Jangcy okazał się bezbronny wobec przewagi „zamorskich barbarzyńców”.

            Przez długi czas Chińczycy odmawiali przyjęcia nowej rzeczywistości do wiadomości. Nawet wówczas, gdy ich ojczyzna miała już za sobą upokarzające klęski poniesione trakcie dwóch wojen opiumowych,a mocarstwa kolonialne wykrawały sobie w niej strefy wpływów, ze strony konfucjańskiej inteligencji wciąż można było słyszeć słowa negujące potrzebę zmodernizowania cesarstwa. Normą były opinie, takie jak przytaczana przez szanghajską gazetę z przełomu wieków wypowiedź wysokiego rangą urzędnika, który stwierdził, że szkoły w zachodnim stylu będą wylęgarnią zdrajców. Przekonanie o wyższości konfucjańskiego wykształcenia nad każdym innym miało paraliżować postęp nad Jangcy przez większość XIX stulecia.

            Jako się rzekło, jasną stroną chińskiego systemu egzaminacyjnego była jego egalitarność, otwartość dla szerokich mas kandydatów (choć niektóre grupy społeczne zeń wykluczano, dotyczyło to choćby aktorów i w pewnych okresach kupców). Teoretycznie nic nie stawało na przeszkodzie temu, by syn ubogiego chłopa, zdobywszy wysoką lokatę w trakcie testów, został urzędnikiem. W rzeczywistości jednak założenie takie przypominało współczesny mit o drodze od pucybuta do milionera- była to piękna i motywująca opowieść, ale oparcie w faktach miała niewielkie. Opanowanie materiału w stopniu pozwalającym spełnić wygórowane kryteria komisji egzaminacyjnej było tak pracochłonne, że kandydat na mandaryna musiał przez wiele lat poświęcać cały swój czas intensywnym studiom- w efekcie wypadał z rynku pracy i o ile nie miał zamożnej rodziny, która mogła go utrzymywać przychodziło mu umrzeć z głodu. Dlatego też największe szanse na zdobycie posady w administracji mieli synowie wielkich właścicieli ziemskich, którzy byli w stanie łożyć na nich latami, traktując wydatek ten jako inwestycję w interesy rodu. W uboższych środowiskach zdarzało się, że cały klan organizował zrzutkę pieniężną, mająca pozwolić jednemu szczególnie utalentowanemu młodzieńcowi odbyć wyczerpujące studia z myśli konfucjańskiej. A warto pamiętać, że nie samym ryżem taki uczący się Chińczyk żył, musiał wszak kupować też pomoce naukowe i opłacać nauczycieli. Dlatego choć w zamyśle twórców systemu miał on otworzyć drzwi do udziału w rządach szerokim rzeszom utalentowanych mężczyzn, rzeczywistość nie wyglądała już tak różowo.

            Obowiązujący w dawnych Chinach sposób rekrutacji na stanowiska urzędnicze miał jeszcze jedną wadę. Otóż jedynymi kwalifikacjami wymaganymi od kandydatów była znajomość starożytnej filozofii. Absolwenci chińskich szkół byli zatem ludźmi, którzy potrafili klasyczne księgi konfucjańskie recytować z pamięci i to od tyłu, ale wszystkie inne tematy były dla nich białą plamą. Od czasów mingowskich, kiedy zaczęto kłaść główny nacisk  w edukacji na pamięciowe opanowanie kanonu administrujący prowincjami i powiatami cesarstwa urzędnicy mieli zerowe pojęcie choćby o ekonomii, stanowiąc de facto grupę pozbawionych praktycznych umiejętności dyletantów! Powszechnie wierzono, że zdobyta dzięki studiowaniu myśli Konfucjusza wysoka moralność pozwoli im sprawować skuteczne i sprawiedliwe rządy, jednak teoria z praktyka rozjeżdżała się w sposób aż zanadto widoczny. Moralne walory urzędników też zresztą były dyskusyjne- niewielkie pensje wynagradzali sobie łapówkami wymuszanymi od ludności.

            Chcąc ukrócić korupcję i nepotyzm, cesarski rząd wprowadził zasadę, na mocy której oficjałom nie wolno było pełnić funkcji administracyjnych w ich rodzinnych stronach. W efekcie urzędnik trafiał do yamenu(czyli biura) całkowicie obcej dla niego prowincji, o której problemach nie miał zielonego pojęcia, a co gorsza, z racji różnorodności języków używanych nad Jangcy częstokroć nawet nie był w stanie dogadać się z jej mieszkańcami! W tej sytuacji wysłani w teren mandaryni musieli polegać na rekrutowanych na własną rękę lokalnych doradcach i sekretarzach. Jako że nie przysługiwał im budżet na zatrudnienie takich pomocników, koszt ich utrzymania brali na siebie. Niewysokie pensje urzędnicze oczywiście nie starczały na pokrycie takich wydatków, dlatego, by yamen mógł sprawnie działać, jego kierownik zmuszony był kraść, defraudować i wyłudzać. Wspomagająca go ekipa, złożona zazwyczaj z odrzutów systemu egzaminacyjnego, tj. ambitnych mężczyzn, którzy mimo wieloletnich studiów nie dali rady zdać testów, nie pozostawała w tyle za swoim pryncypałem, wysysając z cesarskich poddanych krwawicę z zapałem godnym wampira. Do łapownictwa zachęcała krótkość kadencji- z reguły stanowisko w danym rejonie mandaryn pełnił zaledwie trzy lata, w tym czasie zaś chciał zagarnąć dla siebie jak największe sumy. Opresje, jakie z tego powodu cierpieli zwykli Chińczycy, najlepiej podsumował dziewiętnastowieczny mieszkaniec prowincji Henan, mówiąc o przedstawicielach lokalnej administracji, iż:

            (…) w srogości ustępują im same demony. By wnieść skargę, potrzeba pieniędzy, choć i wtedy nawet urzędnik może jej nie przyjąć. A gdyby nawet przyjął, nie ma żadnej pewności, że podwładni spełnią jego zalecenia. Tymczasem każdy kolejny krok wymaga pieniędzy i jedna sprawa sądowa może doprowadzić do ruiny wszystkich członków rodziny.

            Warto odnotować jeszcze jedną słabość cesarskich Chin, która widoczna stała się pod koniec XVIII wieku, by w pełni dać się odczuć w stuleciu następnym. Za błyskawicznie rosnącą wskutek wprowadzenia nowych wydajniejszych upraw liczbą ludności nie nadążał rozwój administracji. Choć wskaźniki demograficzne w czasach dynastii Qing szybowały w górę, tak że w połowie XIX wieku Państwo Środka zamieszkiwało już 400 000 000 ludzi, tymi nieprzeliczonymi tłumami zarządzała nadal taka sama liczba mandarynów jak w czasach, gdy chińska populacja była czterokrotnie mniejsza, tj. około 40 000. O toczącej system za czasów późnego cesarstwa zgniliźnie najlepiej zaś świadczy jeszcze ten warty tu przytoczenia fakt, iż w przytoczonym momencie zaledwie około 60% urzędników miało za sobą pomyślne zdanie egzaminów państwowych, resztę stanowili bądź to mający dziedziczne prawo do stanowisk w administracji Mandżurowie, bądź ludzie, którzy uprawniający do objęcia urzędu tytuł naukowy kupili za pieniądze!

Gentry

            Na koniec naszej opowieści musimy poruszyć jeszcze jedno zagadnienie. Otóż wskutek trzynastu wieków panowania opisanych powyżej porządków w cesarskich Chinach wykształciła się charakterystyczna dla nich grupa społeczna, którą zachodni sinolodzy zwykli określać mianem gentry, choć w użyciu są też inne nazwy, takie jak literati lub uczeni-ziemianie. Klasa ta stanowiła wśród mieszkańców Państwa Środka elitę, to właśnie z jej szeregów rekrutowała się przeważającą większość urzędników i to o dołączeniu do niej marzyli zamożniejsi chłopi lub wzbogaceni kupcy.

            Do gentry zaliczało się rodziny, które mogły pochwalić się faktem posiadania w swoich szeregach mężczyzny, który pomyślnie zdał egzamin państwowy, przynajmniej na szczeblu prefekturalnym (łącznie istniały trzy poziomy egzaminów, po zdaniu testu w stolicy prefektury można było podejść do egzaminu prowincjonalnego, którego pomyślne zdanie otwierało drogę do ostatniego, stołecznego etapu). Często zdarzało się, że urzędnik po odsłużeniu trzyletniej kadencji rezygnował z dalszej kariery w administracji i wracał do rodzinnej wsi, by osiadłszy w swej posiadłości, cieszyć się przywilejami, które zyskał dla siebie i swoich krewnych. Do prowizji, jakie dawała przynależność do gentry, zaliczały się choćby wysokie ulgi podatkowe czy zwolnienie ze służby wojskowej i robót publicznych.

            Członkowie tej klasy społecznej oficjalnie stanowili Chińczyków „lepszego sortu”. Ich sąsiedzi musieli obowiązkowo okazywać im publicznie szacunek, a cesarskie prawo nakazywało, by naczelnikami społeczności wiejskich byli właśnie uczeni-ziemianie. Jako że administracja państwowa kończyła się na szczeblu powiatu, władza w poszczególnych wsiach (a większość mieszkańców Chin mieszkała na wsi właśnie) spoczywała w rękach gentry. Teoretycznie jej przedstawiciele mieli świecić przykładem, wyznaczać standardy moralne i pełnić funkcję opiekunów lokalnych społeczności, m.in. poświęcając się pracy charytatywnej na ich rzecz. W rzeczywistości jednak ci konfucjańscy ziemianie często wykorzystywali poparcie władz, jakim się cieszyli, do terroryzowania wieśniaków. Pośrednicząc w zbieraniu przez powiatowy yamen podatków, część pieniędzy zagarniali dla siebie. Bez skrupułów odwoływali się do swoich przywilejów, a w wypadku niepokojów społecznych stawali zwykle po stronie władzy centralnej (choć zdarzało się, że jeśli widzieli w tym interes dołączali do buntowników przejmując stanowiska kierownicze ich ruchów)  Gdy w trakcie wspomnianej już wojny domowej rozpętanej przez niedoszłego urzędnika Hong aXiuquana, znanej jako powstanie tajpingów (1851-1864), mandżurskie armie zawiodły w walce z rebeliantami na całej linii, władze Pekinu nad zbuntowanymi południowymi prowincjami przywróciły milicje zorganizowane przez grupę uczonych-ziemian skupionych wokół absolwenta prestiżowej konfucjańskiej Akademii Hanlin -Zenga Guofana. Zwiększyło to jeszcze społeczny wpływ gentry, której przedstawiciele zaczęli teraz dysponować prywatnym aparatem przemocy.

            Stanowiąc najbardziej konserwatywny element chińskiego społeczeństwa, członkowie gentry zażarcie walczyli z nowinkami. Gdy w XIX wieku w Chinach pojawili się ludzie Zachodu, niosąc ze sobą postęp, uczeni-ziemianie wykazali wrogość wobec nich. Szczególną nienawiścią darzyli misjonarzy, w których naukach widzieli zagrożenie dla swojej uprzywilejowanej pozycji. Dlatego to właśnie spod pióra literati wychodziły kolportowane później w wielkich nakładach pamflety oskarżające Europejczyków o rozpustę, kanibalizm i uprawianie czarnej magii. Rozsiewane wśród prostego ludu pogłoski doprowadzały niekiedy do prawdziwych tragedii, jak w Tianjinie, gdzie w 1870 oszalała tłuszcza zaatakowała prowadzony przez francuskie zakonnice sierociniec- napastnicy wywlekli siostry z budynku, grupowo zgwałcili, obcięli im piersi i wbili na pale. Choć mordercami byli ludzie z pospólstwa, nienawiść, jaką darzyli „zamorskie diabły”, w ich sercach zasiały pogłoski rozsiewane przez twardogłowych konfucjanistów.

Koniec i początek

            Funkcjonujący przez trzynaście wieków system egzaminacyjny, będący podstawą chińskiego ładu społecznego, skonał w roku 1905, gdy w ramach modernizującej Chiny tzw. Nowej Polityki, wprowadzanej przez cesarzową wdowę Cixi, zniesiono tradycyjne testy ze znajomości myśli konfucjańskiej. Był to krok radykalny, który de facto postawił świat chińskich elit na głowie.

             Paradoksalnie jednak dotychczasowa „grupa trzymająca władzę”, tj. uczeni-ziemianie szybko odnaleźli się w nowej rzeczywistości. Gdy w cztery lata później odbyły pierwsze w dziejach Chin wybory samorządowe, wybierające radnych powołanych do życia w ramach reform zgromadzeń prowincjonalnych, nowe ciała zdominowane zostały przez przedstawicieli gentry- 90% deputowanych miało za sobą zdanie egzaminów z klasyki konfucjańskiej! Tym sposobem choć fundament, na którym opierała się ta klasa społeczna, tj. system egzaminacyjny przeszedł do historii, literati znaleźli nowy sposób na potwierdzenie swych przywilejów- udział w polityce zarówno na szczeblu lokalnym jak i ogólnopaństwowym. To właśnie spośród ich szeregów w przededniu rewolucji roku 1911 najgłośniej dochodziły głosy wzywające cesarski rząd do nadania Państwu Środka konstytucji i zwołania w Pekinie parlamentu. Kiedy zaś 10 października 1911 roku w Wuhanie rozległy się pierwsze strzały przewrotu mającego obalić monarchię, członkowie gentry dostosowali się do nowej sytuacji i gdy fala rewolucji rozlała się na większość prowincji cesarstwa, na czele rebelianckich władz znaleźli się nie młodzi zapaleńcy z głowami pełnymi marzeń o demokracji, lecz przedstawiciele lokalnych konfucjańskich elit, widzących w detronizacji dynastii Qing i utworzeniu Republiki kolejną szansę umocnienia swych wpływów.